Mieliście kiedyś tak, że kupiliście książkę trochę na odczepne? Na zasadzie „leżała blisko kasy”, „była w promocji” albo „niech będzie coś sezonowego”. Właśnie jako pozycję sezonową, a konkretnie świąteczną, kupiłam książkę „Moc truchleje. Opowieści wigilijne 1939-1945”, której autorką jest Sylwia Winnik. I to, co można o tej książce powiedzieć w jednym zdaniu, to jest to, że potwornie trudno się ją czyta…… bo trzeba robić całe mnóstwo przerw na ocieranie łez. U mnie popłynęły one już podczas czytania wstępu…

Jest to niezwykła pozycja, absolutnie wyjątkowa, poruszająca tak bardzo, że czasami trzeba ją odłożyć na chwilę, aby nabrać powietrza, które nie chce się przecisnąć przez zaciśnięte gardło. Być może biorąc się za tą książkę już z góry przesądzone było moje wzruszenie z powodu Babci Gieni, której tak bardzo mi brakuje. I ten brak w świątecznym czasie staje się bardzo dotkliwy, czasami trudny do zniesienia. Bo Gwiazdka, to była Ona. Racuchy smażone na kuchni kaflowej, zapach drewna, który unosił się w domu jeszcze przed świtem zmieszany z zapachami świątecznych potraw i wypieków… Ale teraz, z perspektywy czasu, najbardziej pamiętam Jej opowieści. Szczególnie te, których nie chciałam słuchać, które przerywałam, bo byłam szczeniakiem, który nie umiał tych historii docenić. Żałuję dziś każdej sekundy, którą straciłam na NIE słuchanie.
W „Moc truchleje” znajdziecie garść historii wigilijnych z czasów wojny. I są to historie niezwykle przejmujące. Takie, po przeczytaniu których docenia się wszystko, co mamy, o wiele bardziej. Jak moja Babcia, która po latach spędzonych podczas wojny w niemieckiej fabryce, gdzie straciła palce w prawej dłoni, zawsze całowała chleb, który upadł na ziemię. Wiedziała, że jego kromka może być cenniejsza niż złoto.
Myślę, że po skończonej lekturze z gorętszym sercem spojrzycie na świat dookoła. Na pełne przepychu choinki, pięknie zastawione stoły, a przede wszystkim na ludzi, którzy te stoły przygotowali i z którymi przy nich zasiądziemy. A nawet jeśli pandemia nam przeszkodzi, to łatwo się z nimi skontaktujemy. Pamiętajcie, że jeśli mamy kogoś, do kogo można zadzwonić, wysłać kartkę świąteczną z opłatkiem czy paczkę z drobnym upominkiem, to i tak mamy cały świat.
Książkę można cytować fragment za fragmentem, ale wybrałam dla Was jeden, który wydaje mi się wyjątkowo na czasie: „Tak jakby ludzie nie rozumieli, że można żyć bez wojny, bez uszczypliwości, bez nienawiści. To doprawdy proste. Ale wymaga zaangażowania. I człowieczeństwa. Dobre spojrzenie drugiego człowieka potrafi czasami więcej zdziałać niż krzepiące słowo. Otoczeni dobrymi spojrzeniami, zapominamy o tym co złe. Kiedy dobrych oczu jest wiele, wydaje nam się, że nie może być inaczej. Pamiętajcie: nie powinno między wami brakować dobra, i to nie tylko w święta Bożego Narodzenia. Serdeczne, przyjazne relacje potrzebne są każdego dnia. I każdego dnia trzeba wciąż je na nowo pielęgnować”.
Jeśli jeszcze nie czytaliście, to koniecznie musicie to nadrobić. Możecie też sprawić komuś przepiękny, wzruszający prezent pod choinkę.
UWAGA! W książce znajdziecie też przepisy świąteczne z czasów wojny – niewykluczone, że znajdziecie u mnie niebawem jakieś realizacje 😊